Oddałeś się studiom nad księgą czarów. Paladyńskie moce i wiedza, jaką posiadłeś już wcześniej, sprawiły, że bez problemu nauczyłeś się mrocznych zaklęć. Co więcej, zacząłeś je wpajać swoich zaufanych giermkom, aby mogli skuteczniej walczyć z siłami Abrakanta.

Po tygodniu zwiadowcy donieśli, że wróg zbliża się do miasta. Postanowiłeś, że nie będziesz się krył za murami, jak tchórz. Spotkasz się z Abrakantem w polu. Jego moc, przeciw twojej. U twojego boku stanęli wierni żołnierze oraz mieszkańcy Halanos.

Naprzeciw was maszerują hordy nieprzyjaciela. Nie są to obdarte zbiry, z jakimi walczyliście do tej pory. To prawdziwi wojownicy, opancerzeni i uzbrojeni po zęby. Pośród nich widzisz też wielu ghuli... I jeszcze gorsze istoty. Potężne sylwetki olbrzymów, zbrojnych w maczugi z wyrywanych drzew, górują ponad szeregami wojska.

- Będzie ciężko. - słyszysz, jak mruczy Beloq, lustrując wzrokiem wasze nieliczne oddziały.

- Światłość nas wspomoże! - mówi Laura, wyciągając miecz z pochwy.

W odpowiedzi Beloq wydaje cichy, pozbawiony wesołości śmiech. - Przez ostatnie kilka dni uczyliśmy się jak praktykować czarną magię, a ty mówisz o Światłości?

- Robimy to, aby bronić niewinnych. - odpowiada stanowcz paladynka. - Wypełniamy wolę Światłości, zatem czemu ma nas ona nie wspierać?

Musisz zakończyć tą dyskusję. Pora ruszać do ataku! Zakładasz swój hełm, wznosisz miecz i rozkazujesz, aby rozpocząć natarcie. Rozpoczyna się bitwa. Dwie armie ścierają się. Sługusy Abrakanta sieją spustoszenie w szeregach twoich towarzyszy, jednak razem ze swoimi adiutantami, nadrabiacie straty. Sieczecie mieczami i rzucacie zaklęcia, aż powietrze staje się gęste od miotanych błyskawic i kul ognia. Osobiście powalasz dwóch gigantów - jednemu podcinając ścięgna w nogach, dzięki czemu bestia z hukiem pada na ziemię, drugiemu spopielając łeb za pomoc celnie ciśniętego magicznego pocisku.

Nagle niebo ciemnieje. Walczący opuszczają miecze, z trwogą patrząc w górę. Zapada cisza, którą po chwili przerywa dziwny szum. Ponad głowami wojowników, w twoją stronę nadlatuje jakaś postać. Jest spowita w czerwony płaszcz, który powiewa podczas lotu. Pod nim ma grubą zbroję o całkowicie czarnych blachach. Twarz osobnika skrywa srebrna maska.

Po chwili, wciąż lewitując, istota (jak już się domyśliłeć, to zapewne ów słynny lord Abrakant) zaczyna przemawiać głębokim, stanowczym, ale melodyjnym i uprzejmym głosem. - Widzę, że twój kusznt w czarnej sztuce jest wysoki. - stwierdza. - Jestem pod wrażeniem... Widzę, że wzniosłeę się ponad uprzedzenia i strach przed mocą, jaki znamoinuje członków twojego Zakonu... Wiem też, że wasza Kapituła odmówiła ci pomocy. Sam widzisz, że trzymasz z niewłaściwymi ludźmi. Dołącz do mnie. Razem zbudujemy nowy ład... Będziemy utrzymywać porządek o wiele skuteczniej niż podupadający Zakon. Owszem, atakuję Imperium. Czasem nawet zabijam jego mieszkańców... Ale to dlatego, że dopiero kiedy wszyscy zostaną podbici i podporządkowani jednej woli - zakończą się wszelkie niesnaski i będziemy mogli żyć w pokoju. Inaczej mówiąc - wojna, którą wywołałem, to wojna, która zakończy wszystkie inne wojny... Sam wiesz, że cel uświęca środki. Inaczej nie sięgnąłbyś po zakazaną wiedzę.

  • Nigdy się z tobą nie sprzymierzę. Żołnierze, zestrzelić to coś!
  • W tym co mówisz, jest sens.