Opuszczasz ukradkiem Sotireę, zabierając ze sobą adiutantów i gartskę najwierniejszych żołnierzy, którzy pospieszyli ci na pomoc. Udajecie się do portu Talasan, skąd macie zamiar popłynąć na wyspę Rekmor, gdzie wedle słów maga znajduje się Sanktuarium Zagłady.
Talanos to wielkie miasto, największy port w Imperium. Codziennie zawijają tu dziesiątki statków. Jednak ty miałeś ograniczone pole manewru. Wolałeś nie zawierać umowy z żadnym z oficjalnych armatorów. Zbyt duże było ryzyko, że władze już cię szukają i kapitan okrętu mógłby cię wydać. Dlatego postanowiłeś poszukać kogoś, kto na pewno cię nie wyda - nie tyle z powodu lojalności, co niechęci do kontaktów ze strażą. Dlatego zapuściłeś się w slumsy dzielnicy portowej. W końcu, w jednej ze śmierdzących tawern, gdzie zapuszczali się na ogół jedynie koneserzy tanich trunków i przechodzonych dziwek, natknęłeś się na kapitana, który spełniał twoje oczekiwania. Umówiliście się na następny dzień, na przystani.
Było już po zmroku, kiedy razem ze swoimi towarzyszami stawiłeś się na nadbrzeżu. Światło księżyca oświetlało krypę noszącą szumną nazwę ,,Postrach Mórz", którą mieliście udać się w podróż. Na miejscu powitał was kapitan - umięśniony, choć przygarbiony mężczyzna o ciemnej siwej koziej bródce i chytrych, kaprawych oczach. Za jego plecami stało kilku marynarzy - czy lepiej powiedzieć ,,piratów", gdyż było oczywistym, jak na codzień załoga tego statku zarabia na życie. Wszyscy z nich byli uzbrojeni. Co gorsza, widać było, że na pokładzie statku czeka więcej zbirów - niektórzy z nich zbrojni w kusze.
- Czy naprawdę musimy współpracować z tymi... osobnikami? - pyta Laura, lustrując wzrokiem załogantów.
- Każdy orze, jak może, jaśnie panno! - odpowiada ochrypłym głosem kapitan. - A tobie chłopa trza, to głupot nie będzie gadać! - słowom szypora wtóruje rechot jego podwładnych. - A co do interesów... Przemyślam sprawę. Chcę dwa razy więcej, jak się umawialiśmy. Bo widzę, że was sprawa pili a i chyba ktoś was ściga... Ot co.