Podajesz diadem Abrakantowi, który nakłada ją sobie na głowę. Zgromadzone wokół wzgórza potwory i ludzie podnoszą straszliwy jazgot, który zapewne ma być koronacyjnym wiwatem. Mag skinięciem dłoni pozdrawia swoich poddanych, a potem odwraca się do ciebie. - Dziękuję, bez ciebie bym tego nie dokonał. - stwierdza. Zawiesza na chwilę głos. - Ale widzisz... stałeś się zbyt potężny. Mógłbyś być zagrożeniem dla mojej włądzy. - Znienacka w dłoni Abrakanta pojawia się dziwny sztylet - jego klinga jest całkiem czarna i wyryte są na niej jakieś symbole. Zanim zdażyłeś zareagować, błyskawicznycm ruchem mag wbił ostrze w twój bok. Choć jesteś wściekły z powodu tej zdrady, jad, którym najwyraźniej nasączony był nóż, sprawia, że słabniesz i nie jesteś w stanie zaatakować Abrakanta. Pomału osuwasz się na ziemię. Zaczynasz odczuwać straszny ból, jakby łamano ci kości...
- Nie bój się... - jak przez mgłę słyszysz głos czarnoksiężnika. - Nie umrzesz. Tylko... zmienisz się.
Twoje członki wykręcają się w dziwaczny sposób. Czujesz jak paznokcie rosną i twardnieją, podobnie jak zęby. Ślina napływa ci do ust. Po chwili wszelkie emocje i myśli zamierają - liczy się jedynie głód.
Nowy ghul dołącza do pozostałych, rozpruwając zwłoki poległych i pożerając ich wnętrzności... Tyle trupów... Wspaniała uczta... Jesteś... szczęśliwy.